Recenzja serialu

Star Wars: Ahsoka (2023)
Dave Filoni
Rick Famuyiwa
Rosario Dawson

Poszukiwany, poszukiwana

Interesujące niuanse i frapujące detale muszą ustąpić miejsca frajdzie, jaką z tego wszystkiego ewidentnie ma sam Filoni. I czasem to wystarczy.
Poszukiwany, poszukiwana
Galaktyka może i jest ciasna, ale chociaż własna. Tak już wyglądają nieubłagane, komercyjne prawidła tkanej od dziesięcioleci globalnej franczyzy, że łatwiej spotkać tu starych znajomych, niż poznać kogoś nowego. Dlatego też seriale będące częścią gwiezdnej sagi zaplatają się niczym sznurki misternie powiązanej makramy i wszystkie, ostatecznie składają się na jeden wzór. I tak kolejne postacie odbijają się rykoszetem od fabuły do fabuły, tu dostają swoje spin-offy, tam pojawiają się gościnnie, co ma niejako wymusić na nas oglądanie wszystkiego jak leci. Jak na razie działa to połowicznie, a liczne torpedy odpalane przez okręt flagowy, którym jest zawiadywany nieprzerwanie przez kapitana Jona Favreau "Mandalorianin", raz trafiają, raz chybiają celu.



Ale "Ahsoka" to dzieło innego decydenta, Dave'a Filoniego, człowieka jeszcze z dawnego porządku, niegdyś przybocznego samego George'a Lucasa, którego myślenie o "Gwiezdnych wojnach" wydaje się cokolwiek staroszkolne. Na dobre i na złe. Bo mają rację ci, którzy omawiany tytuł nazywają aktorskim przedłużeniem serialu animowanego "Rebelianci". Choć akcję jednego i drugiego dzieli dobre kilkanaście lat, to jednak nierozwiązane uprzednio sprawy nadal dręczą wszystkich zainteresowanych. Filoni jednak zdaje sobie sprawę, że nie fabuła, o której za moment, będzie sednem tego serialu, ale postacie, które ludzie nauczyli się traktować jak integralną część uniwersum, nie byle jakie ozdobniki tła. A nikt nie kocha ich przecież bardziej niż on sam, stąd po rodzicielsku traktuje całą tę ferajnę walczącą znowu nie tylko o losy kawałeczka wszechświata, ale i odkupienie błądzących dusz. I jest przy tym nadmiernie troskliwy.

Filoni bowiem upaja się samą obecnością tych, o których z zapałem godnym neofity opowiadał przed laty, tym razem granych przez ludzi z krwi i kości, ale w wyniku tego nakreślenie wymyślnej intrygi (tutaj bez mała pretekstowej) spada na liście priorytetów. W jej centrum nieustannie znajdują się nie zdarzenia, ale ludzie, co zaburza nie tylko narracyjną równowagę (bo stawki, o jaką toczy się gra, właściwie nie czuć), lecz sam kształt przedstawionego świata – ten wydaje się zalatywać plastikiem. Pod tym względem efektowna, pełna dynamicznych starć na miecze świetlne i nierzadko fantastycznych projektów scenograficznych "Ahsoka", ze swoim prostolinijnym podejściem do chociażby kwestii galaktycznej polityki oraz wewnętrznej dramaturgii postaci, plasuje się na przeciwnym biegunie niż "Andor", dojrzały i osobny w swojej naturalnej "gwiezdnowojenności". Z kolei serial Filoniego jest tak mocno unurzany w tym świecie i jego regułach, tak ściśle z nim sklejony, że wydaje się nim przeciążony, nadmiernie przygnieciony ciężarem przeszłości. Chcąc nie chcąc, musi kontynuować, co zaczęto przed laty.

   

Dlatego też punktem wyjścia jest poszukiwanie przez obie strony tych, którzy niegdyś zaginęli gdzieś w odmętach galaktyki. Niedobitki Imperium – z renegatami, kiedyś Jedi, dziś Sithami na czele – rozglądają się za admirałem Thrawnem, pod koniec "Rebeliantów" wessanym gdzieś w bliżej niezidentyfikowaną kosmiczną dal. Tyle że w wyniku owego tragicznego splotu zdarzeń zniknął również Ezra Bridger, adept Mocy i przyjaciel rebelianckiej ekipy, do której, prócz tytułowej wojowniczki, należą Hera Syndulla, pilotka w stopniu generała, oraz Sabine Wren, awanturniczka i była uczennica Ahsoki, poróżniona z niegdysiejszą mentorką. Na tę stosunkową cienką fabularną niteczkę usiłuje Filoni nanizać całkiem efekciarskie, pełne wybuchowej akcji koraliki na zmianę z refleksyjnymi rozmyślaniami na temat samej istoty bycia Jedi, granic przyjaźni, nostalgicznej tęsknoty za minionym i ostrożnej nadziei na to, co dopiero nadejdzie. Tyle że wszystko to charakteryzuje pewna kreskówkowa naiwność, wynikająca być może z rodowodu serialu.

Sama Ahsoka, grana przez Rosario Dawson, to już nie dziarska, emanująca niemal dającą się dotknąć, kinetyczną energią dziewczyna, ale figura niemal matczyna, kobieta dojrzała, po przejściach, ale i nieskażona nihilizmem. Centralnym punktem dla jej rozwoju charakterologicznego jest relacja z Sabine, wyjściowo opierająca się na wzajemnym żalu, ale dążąca do obopólnego zrozumienia. Po drugiej stronie, tej Ciemnej, bodaj najciekawsza postać to nie admirał Thrawn (choć Lars Mikkelsen jest czarująco nikczemny), tylko Baylan Skoll, upadły rycerz Jedi (nieodżałowany Ray Stevenson), z którego nie wyrugowano jeszcze resztek szacunku dla tego, co reprezentował odrzucony przez niego Zakon. Ale interesujące niuanse i frapujące detale muszą ustąpić miejsca frajdzie, jaką z tego wszystkiego ewidentnie ma sam Filoni, któremu śpieszno odwiedzać dawno niewidzianych przyjaciół, aranżować fajowe potyczki i pozwolić się wykazać utalentowanej ekipie odpowiedzialnej za efekty specjalne. I czasem to wystarczy.
1 10
Moja ocena serialu:
7
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones